Facebook? » | A może Twitter? »
Starcie MKS z Resovią to jedno z tych spotkań, w którym faworyta wymienia się w ciemno. Nawet po wyrwaniu z głębokiego snu w środku nocy. To taka rywalizacja siatkarskiego Pendolino z wysłużoną węglarką.
Oczywiście bywają też takie dni, że i Pendolino się rozkraczy, a węglarka - ciuch, ciuch - wjedzie na peron pierwsza.
Tak było niemal rok temu, gdy MKS ku zdumieniu wszystkich kibiców ograł w
Bełchatowie mocarną Skrę - zespół, który nie znał wtedy słowa "porażka". Jeżeli trener Tomasz Wasilkowski wspomniał właśnie o tamtym spotkaniu na przedmeczowej odprawie spotkania z Resovią, to jednak... nie zadziałało.
Rzeszowianie od początku wyjechali na poziom, który był dla miejscowych - na dłuższym dystansie - nieosiągalny. Mieli więc zawodnicy z Będzina swoje małe chwile chwały, gdy
piłka odbijała się od bloku i spadała pod nogi Bartłomieja Kurka. To jednak były tylko chwile, gdyż w pierwszym secie napierał przede wszystkim jeden zespół. I napierał skutecznie, bo jak inaczej określić fakt, że miejscowi zdobyli w tej odsłonie ledwie dwanaście punktów.
Resovia kontynuowała swój pewny marsz po wygraną do zera także w kolejnych odsłonach. Trudno byłoby wskazać element, w którym zagłębiowski zespół dorównywałby mistrzowi Polski. Dużo łatwiej określić natomiast od czego zaczynały się wszystkie problemy. To koszmarne przyjęcie siatkarzy klubu z Będzina zabierało im jakiekolwiek szanse na postraszenie faworyta.
MKS Będzin - Resovia Rzeszów 0:3 (12:25, 16:25, 19:2)
MKS: Piotrowski, Gaca, Pawliński, Laane, Peacock, Kaczmarek (l), Baczkała oraz Peszko, Żuk, Warda
Resovia: Kurek, Tichacek, Achrem, Penczew, Paszycki, Wojtaszek (l), Holmes