Syn byłego reprezentanta Polski bardzo szczerze opowiada o swoim nałogu. Zaczęło się w
Łodzi, skąd Bartosz Iwan trafił do Wodzisławia. Tam nie było kasyna, ale był salon gier. - Kiedy kończyła się kasa, pożyczałem od kolegów z drużyny. Przed każdą wypłatą obiecywałem, że im oddam, ale ilekroć trafiała na konto szedłem z nią prosto do tego salonu gier. W końcu nie miałem już od kogo pożyczać, a koledzy byli na mnie naprawdę wkurwieni. Wtedy zadzwoniłem do mamy - opowiada. Sprawę rozwiązała siostra zawodnika Katarzyna, która razem z kapitanem Odry, Janem Wosiem sporządziła listę dłużników i sama wszystkich spłaciła.
Potem Bartosz Iwan trafił do GKS-u
Katowice. - W klubie nie było pieniędzy, a ja dopiero się ożeniłem. Dorota chyba już wtedy była w ciąży. Załatwiłem u prezesa, że dostanę dwa tysiące zaliczki. Od razu zadzwoniłem do żony i powiedziałem, że wracam z pieniędzmi do domu. Zatrzymałem się jednak na tej pieprzonej stacji benzynowej i na tej pieprzonej maszynie przepuściłem wszystko. Wszystko. Wróciłem do domu bez złotówki. Zacząłem kłamać. Mówiłem, że zgubiłem portfel. Jezu, jakie wtedy głupoty wygadywałem, całkowicie się w tych kłamstwach poplątałem - wyznaje.
Zawodnik, który latem trafił do Górnika
Zabrze twierdzi, że dzisiaj już nawet złotówki nie wrzuciłby do maszyny.
Więcej w piątkowym
Przeglądzie Sportowym.