77-letni Stirba pochodzi z Cierlicka. To wioska położona w powiecie Karwina w Czechach znana z tego, że to właśnie w tym rejonie w katastrofie lotniczej zginęli słynni Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura.
- Do roku 1920 to była Polska. Wtedy jednak dokonano podziału Śląska Cieszyńskiego i Cierlicko znalazło się w granicach Czechosłowacji. Mam więc czeskie obywatelstwo i dowód, ale czuje się... Nie. Jestem Polakiem - mówi Stirba, który kilka dni temu obchodził 50. rocznicę ślubu. Z tej okazji dostał od przyjaciół niezwykły prezent - koszulkę Ruchu
Chorzów z "pięćdziesiątką" na plecach.
- Gdy ją zobaczyłem, to nogi się pode mną ugięły. Wielkie zaskoczenie - śmieje się. Skąd ta
sympatia dla niebieskich barw?
- To się zaczęło jeszcze w latach 50. Byłem wtedy studentem i chłonąłem wszystko, co wiązało się ze sportem. Dzień zawsze zaczynałem od lektury "Przeglądu Sportowego" lub "Sportowca". Doszło do tego, że koledzy nawet zaczęli na mnie wołać "Przegląd". W tamtych czasach wybierałem jeden zespół z danego kraju, któremu kibicowałem mocniej niż innym. W Polsce wybrałem Ruch. Zaczytywałem się w relacjach z meczów tej drużyny. Wtedy nie zawsze to był Ruch, ale także i Unia. Dla mnie nie miało to jednak znaczenia. Liczyło się, że mogłem cieszyć się wynikami i grą takich zawodników, jak Alszer, Cebula, Szeja... Najważniejszy był jednak Gerard Cieślik (na zdjęciu). Gdy czytałem, jak strzelał gole Ruskim, to aż mnie z krzesła podnosiło. Tak, Gerard Cieślik był moim numerem jeden - opowiada.
Co ciekawe, Stirba nigdy nie zobaczył meczu Ruchu na Cichej. - W życiu widziałem swój ukochany zespół tylko raz. Myślę, że to była końcówka lat 60. Ruch rozgrywał spotkanie w Trzyńcu. Wtedy byłem już pod wrażeniem gry innego napastnika z Chorzowa. Nazywał się Eugeniusz Faber - mówi.
Stirba żałuje, że dziś tak fantastyczni piłkarze nie grają już w niebieskich koszulkach. - Jak usłyszałem, że w ostatnim meczu przegrali 0:6 w
Białymstoku, to aż mnie zakłuło w
sercu. Jak to możliwe?! Mam nadzieję, że to się już nigdy nie powtórzy - mówi kibic, który jest też kolarzem amatorem. - Każdego roku przejeżdżam na kole 2, 3 tysiące kilometrów. Mój rekord - sprzed kilku lat - to 5300 kilometrów w roku - uśmiecha się.
- To może dojedzie pan kiedyś na Cichą? - pytamy. - Bardzo bym chciał. Ale na rowerze? O nie! Tak daleko to już nie dam rady - kończy.