Jesteś kibicem ze Śląska? Dołącz do nas na Fejsie! >>

- Musimy nadal twardo stąpać po ziemi. Jesteśmy dopiero w połowie drogi. To było piękne widowisko, ale jeszcze nic nie osiągnęliśmy - studził po meczu emocje Lorenzo Bernardi, szkoleniowiec JW.
O meczu w Jastrzębiu pisze Wojciech Todur (na zdjęciu)
Jastrzębski Węgiel zapomniał, co to porażka w Lidze Mistrzów. W tegorocznej edycji elitarnych rozgrywek śląski zespół przegrał tylko raz, na inaugurację sezonu w wyjazdowym meczu z Halkbankiem Ankara. Potem przyszła seria pięciu kolejnych wygranych w grupie oraz dwóch kolejnych w play-off z francuskim Tours.
Nic dziwnego, że na Śląsku nikt nie czuł strachu przed mistrzem Polski z Rzeszowa.
Wrócił Łasko i odmienił zespół
Dodatkowym atutem JW był powrót do składu i formy Michała Łaski. Atakujący Jastrzębskiego Węgla przez ponad miesiąc pauzował z powodu urazu łydki. Do podstawowego składu wrócił w ostatni weekend, gdy zespół walczył o ligowe punkty w
Warszawie. W meczu z Resovią Łasko był już liderem drużyny.
Gdy ważyły się losy pierwszego seta, to właśnie Łasko huknął piłkę tak, że po drugiej stronie siatki nie było co zbierać.
- Resovia to w ostatnich latach najmocniejszy polski zespół. Mają szeroki i wyrównany skład. Tylko agresją, determinacją i konsekwencją można ich odrzucić od siatki. Tak właśnie graliśmy - mówił Patryk Czarnowski, środkowy jastrzębskiej drużyny.
Kubiak z ogniem w oczach
Jastrzębski Węgiel ma w tym sezonie taki komfort, że gdy jeden z kluczowych zawodników zawodzi lub nie jest w pełni sił, to za jego plecami już czai się następny, gotowy przesądzić o losach seta i meczu. Jeden zawodnik wydaje się jednak niezastąpiony. Michał Kubiak ma ogień w oczach. Gdy w grudniowym meczu z Halkbankiem wybił sobie bark, wściekły zszedł z parkietu, żeby... go sobie w szatni nastawić. Dla Kubiaka nie ma
piłek, z których nie dałoby się zaatakować. Nie ma miejsca na łatwe zagrywki. W drugim secie to właśnie przyjmujący JW wziął sprawy w swoje ręce, gdy Resovia doprowadziła w końcówce do remisu.
Seria punktowych zagrywek, po których zawodnicy z Rzeszowa nie nadążali wzrokiem za
piłką, przesądziła o kolejnym wygranym przez gospodarzy secie.
- Zbliżaliśmy się do rywala tylko dzięki agresywnej zagrywce, ale gdy to się udawało, to jednak zbyt często mieliśmy problemy ze skutecznością w ataku - ocenił Andrzej Kowal, trener mistrzów Polski.
Gra Resovii falowała. Po słabym okresie, gdy goście seriami tracili punkty, nagle mistrz Polski wracał do gry. Jastrzębski Węgiel na dłuższym dystansie był jednak lepszy. Grał swobodniej, ciekawiej. Michał Masny, rozgrywający JW, pozostawił w cieniu Fabiana Drzyzgę i Lukasa Tichaczka, którzy regulowali tempo akcji po drugiej stronie siatki.
W drużynie z Rzeszowa widoczny był brak kontuzjowanego Krzysztofa Ignaczaka. Doświadczonego libero zastępowali na zmianę zaledwie 16-letni Mateusz Masłowski oraz Bułgar Nikołaj Panczew. To jednak nie było to... Ignaczak to rozrusznik dobrych emocji w drużynie Resovii, jego zmiennicy jednak tego nie potrafią. - Ignaczak nie wróci na rewanż, ale ta rywalizacja na pewno nie jest jeszcze rozstrzygnięta - mówił Kowal. Bernardi oczywiście się z tym zgodził. - Musimy mieć gorące
serca, ale chłodne głowy. Wtedy sukces będzie możliwy - dodał.
- Dziś było jak we śnie, ale ten spełni się dopiero na dobre w hali w
Rzeszowie - uśmiechał się Czarnowski.