Atut "własnego boiska", którym tak chętnie szafują piłkarze, w
siatkówce właściwie nie istnieje. Czołowe drużyny PlusLigi okładają się, ile wlezie, niezależnie od tego, czy mają za plecami swoich kibiców, czy rozwrzeszczaną hordę miejscowych fanów.
To akurat nie była dobra wiadomość dla zawodników Jastrzębskiego Węgla, którzy po dwóch porażkach w
Bełchatowie nie mogli sobie już pozwolić na kolejną wpadkę. Hala w Jastrzębiu rzeczywiście pulsowała od emocji, które miały nieść śląski zespół do wygranej, ale gdy nad siatką zaczęły szybować pierwsze
piłki, to jednak punktów szybciej przybywało po stronie gości.
Skra szybko wypracowała kilka punktów przewagi, której nie oddała już do końca pierwszego seta.
Lorenzo Bernardi, trener JW, szukając sposobu na rywala, szybko zmienił rozgrywającego. Michał Masny nieoczekiwanie ustąpił miejsca Dmytro Filippovowi, ale gra śląskiej nie zyskała na tej zmianie tyle, żeby
zatrzymać skutecznego rywala.
Bernardi często powtarza, że w siatkówce najważniejsza jest głowa. W drugim secie włoski szkoleniowiec wymownie wskazywał na skronie, chcąc przypomnieć swoim zawodnikom, gdzie mają największe rezerwy.
Nic to nie dało. Zawodnicy Skry stawiali szczelniejszy blok, atakowali mocniej i pewniej. Na boisko wrócił co prawda Masny, który uchodzi za wizjonera zdolnego zmylić każde ręce rywala, ale to jednak siatkarze z Bełchatowa wciąż dyktowali warunki.
Trzeci set okazał się być ostatnim. Oj, było nerwowo w tej partii. Zawodnicy JW mieli wiele uwag do decyzji sędziów. Kibice też mieli swoje zdanie na ten temat i głośno wykrzyczeli swoje niezadowolenie. Halą aż trzęsło od "Złodzieje! Złodzieje!".
Kilka
piłek rzeczywiście było spornych, ale nie ma co dyskutować - wygrał zespół lepszy. Skra spotka się o złoto z wygranym z pary Resovia
Rzeszów - Zaksa Kędzierzyn- Koźle (na razie jest 2:2), a śląski zespół - trzeci w niedawnym Final Four Ligi Mistrzów - czeka tylko bój o brąz.
Jesteś kibicem ze Śląska? Dołącz do nas na Fejsie! >>